23 kwietnia 2016

Rozdział 3. Życie nie polega na czekaniu, aż wszystkie burze przeminą. Chodzi o to, żeby nauczyć się tańczyć w deszczu.


Nie spodziewałam się, że po takim czasie jeszcze tu wrócę, a jednak!
Życie jest pełne niespodzianek i lubi zaskakiwać.

~*~

W Los Angeles budził się kolejny dzień. Delikatne słońce wkradało się do pokoi przez niedbale zaciągnięte zasłony. Na ulicach powoli wzmagał się ruch, choć nie wybiła jeszcze godzina szczytu. Większość ludzi już się dokądś spieszyła, mijając obojętnie kolejne ulice. Venise Hoffmann obserwowała to wszystko pustym spojrzeniem. W dłoniach trzymała kubek małej latte, która prawie już wystygła. Choć jej samopoczucie znacznie się poprawiło, to mimo wszystko nadal pozostawiało wiele do życzenia. Owszem, dzielnie znosiła spotkania z Tomem i coraz mniej płakała. To prawda, że powoli zaczynała akceptować całą sytuację, w jakiej się znalazła. Jednak nadal najgorsze ze wszystkiego były wspomnienia. Ich wspomnienia, które przytłaczały ją z każdej strony. Sprawiały, że gdy tylko pozwoliła im zawładnąć swoją głową, zaczynało jej brakować tchu, a grunt osuwał się spod nóg. Mimo to, z każdym kolejnym dniem coraz bardziej uświadamiała sobie, że to co było przecież nigdy nie wróci. Musi żyć dalej, patrzeć w przyszłość, a nie w przeszłość i z dnia na dzień składać swoją teraźniejszość. W końcu najlepiej wiedziała ile byłaby w stanie wybaczyć Tomowi. I wiedziała, że nawet, gdyby chciał wrócić, gdyby chciał ratować ich związek, to zdrady po prostu nie byłaby w stanie mu wybaczyć. Nigdy.
Dlatego po prawie trzech tygodniach spędzonych w hotelowym pokoju postanowiła wziąć się za porządkowanie swojego życia. Życia bez jego uśmiechu, bez jego pocałunków, bez jego obecności…
Pierwszym krokiem w stronę stworzenia nowej teraźniejszości miało być wynajęcie mieszkania. Nie miała zbyt dużo oszczędności, dlatego nie mogła sobie pozwolić na nowoczesny apartament w najbardziej luksusowej dzielnicy. Znalazła jednak przytulne mieszkanie za rozsądną cenę. Nie było duże – zaledwie salon z aneksem kuchennym, sypialnia i łazienka. No i dość przestronny balkon, co było jego ogromnym atutem. Ale znajdowało się w dobrej odległości od centrum, co ostatecznie przesądziło o podpisaniu umowy.
Dzisiaj miała odebrać klucze do mieszkania i przewieźć do niego swoje rzeczy, by móc wreszcie opuścić hotelowy pokój. Ale oprócz tego czekało ją coś więcej. Coś znacznie trudniejszego. Musiała znaleźć w sobie siłę, by wrócić do ich mieszkania i spakować wszystko co w nim zostało. Wiedziała, że będzie to najtrudniejszy krok. Bo będzie oznaczał definitywny koniec wszystkiego, w co do tej pory tak uparcie wierzyła. I co miało trwać już zawsze. I może właśnie dlatego nie mogła dzisiaj spać. Bo zbudziła się już o świcie czując ogromny ścisk w żołądku i dziwny wewnętrzny niepokój. To stres dawał się we znaki. I utrzymywał się aż do tej pory.
Wzięła w końcu głęboki wdech i odstawiła kubek zimnej już kawy na parapecie okna. Podeszła do łóżka, zgarnęła z niego przygotowane wcześniej ubrania i weszła do łazienki. Im szybciej będzie miała to wszystko za sobą tym lepiej.

~*~

Stanęła przed tak dobrze znanymi jej drzwiami, które w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy codziennie otwierała. Serce zabiło jej mocniej, gdy przekręciła klucz i uchyliła je, niepewnie zaglądając do środka. Dokładnie pamiętała dzień, w którym przekroczyła ten próg po raz pierwszy. Dziś miała to zrobić po raz ostatni... Do tej pory ich mieszkanie było już tylko jej i jego. Poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku, gdy zrobiła krok do przodu i po cichu zamknęła za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Od razu uderzyła w nią ta nieprzyjemna cisza i pustka, której nigdy w tym mieszkaniu nie było. W ich wspólnej przeszłości zawsze było radosne, czuć w nim było miłość i zaufanie. Wszystkie wspomnienia uderzyły w nią ze zdwojoną siłą powodując, że na chwilę zabrakło jej powietrza. Osunęła się po drzwiach, siadając na podłodze. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, a po chwili po całym wnętrzu rozniósł się jej cichy szloch. Nie powstrzymywała go jednak. Wiedziała, że w tym miejscu po prostu nie będzie potrafiła tego opanować. Bo jeszcze nigdy nie czuła się tu tak smutna i opuszczona. To właśnie tu najlepiej rozumiała, jak bardzo brakowało jej tego codziennego bałaganu, który on robił w jej życiu. W końcu do tej pory to za tymi drzwiami i w jego ramionach krył się jej cały świat.
Powoli znalazła w sobie siłę, by stanąć na nogach i rozejrzeć się dookoła. Niby nic się nie zmieniło, wszystko było na swoim miejscu. Wyglądało tak, jak w dniu, w którym opuszczała je z walizką w ręku. Ale jednak czegoś jej brakowało… W holu nie wisiała żadna męska kurtka, a pod ścianą nie stały porozrzucane sportowe adidasy. Nie przywitało jej wesołe szczeknięcie i mocno merdający ogon, obijający się o jej szczupłe nogi. Zrobiła kilka kroków w głąb mieszkania i weszła do salonu. Natychmiast zauważyła brak sporej kolekcji płyt CD i DVD. O ścianę nie stał oparty jego ukochany Gibson, a na stoliku do kawy nie walały się kartki z nutami i aranżacjami nowych piosenek, które w ostatnim tak pilnie przyswajał. Podeszła do drzwi balkonowych i zauważyła na tarasie brak popielniczki, po brzegi wypełnionej petami po Marlboro. Jego ulubionymi. Powolnym krokiem przeszła do sypialni i usiadła na brzegu łóżka, przejeżdżając dłonią po materiale tak dobrze znanej jej narzuty. Po jego stronie brakowało charakterystycznych wgnieceń, które zawsze zostawiał, wylegując się po obiedzie, a które tak bardzo ją denerwowały. Na szafce nocnej nie leżał męski zegarek, który sama pomagała wybierać, ani najnowszy iPhone, którego identyczny model spoczywał w jej torebce. Na komodzie, stojącej naprzeciwko łóżka, brakowało jednej ramki z ich wspólnym zdjęciem. Swoją drogą ich ulubionym. Podniosła się i przeszła do garderoby, rozglądając się po pustych półkach i wieszakach, na których brakowało męskich koszul i T-shirtów, które tak bardzo lubiła prasować. Na podłodze nie leżał żaden skórzany pasek, który wypadł z szuflady, gdy w pośpiechu kompletował poranny zestaw ciuchów. Ale nie to uderzyło ją najbardziej. Najbardziej zabolało ją to, że w tym mieszkaniu zwyczajnie brakowało jego obecności. Tak jakby w ogóle go tu nie było. Jedyne co z niego pozostało to wspomnienia, które wypełniały każde pomieszczenie…
Zerknęła na zegarek, wiszący na ścianie. Do przyjazdu Rosalie i Jasona – jej chłopaka, którzy zaoferowali jej pomoc przy przeprowadzce, miała jeszcze kilka godzin. Westchnęła cicho i sięgnęła ogromną walizkę, do której zaczęła pakować swoje rzeczy. Starała się spakować każde ubranie, każdy przedmiot, by nigdy więcej już tutaj nie wracać. Za dużo ją to kosztowało.
(…)
Późnym popołudniem wszystkie swoje rzeczy miała już spakowane w podróżnych torbach, workach i kartonach. Razem z Rose i Jasonem pozanosiła bagaże do samochodu chłopaka. Z ostatnim kartonem w ręku stanęła w holu mieszkania i po raz ostatni rozejrzała się po jego wnętrzu, jakby chciała zapamiętać każdy, nawet najmniejszy szczegół, który przecież i tak doskonale znała. Westchnęła cicho i przymknęła powieki. Wiedziała, że nie będzie łatwo, ale sądziła, że jest już na tyle silna, by uporać się ze wspomnieniami i zacząć żyć nowym życiem. Ale chyba się myliła… Wciąż była tak samo słaba. Podświadomie cały czas potrzebowała jego obecności i bliskości, choć wiedziała jak bardzo ją to niszczy. Ale wiedziała też, że to już nigdy nie nastąpi… Z wielkim bólem w sercu odwróciła się na pięcie i wyszła z mieszkania, szybko zamykając za sobą drzwi. Za nimi zostawiła ich wspólną przeszłość, którą musiała oddzielić grubą kreską. Inaczej nigdy nie uwolni się od tego co było…

Bo mimo wszystko warto wierzyć,
że to co najpiękniejsze dopiero przed nami.

~*~

            Venise siedziała już na podłodze swojego nowego mieszkania, z plecami opartymi o pustą ścianę. Nie miała jeszcze sofy, na której mogłaby usiąść, ani telewizora, który zagłuszyłby panującą dookoła ciszę. Jedyne dźwięki panujące w mieszkaniu dochodziły z ulicy, gdzie wciąż panował ruch, choć był już wieczór. Jednak LA nigdy nie śpi.
Blondynka przechyliła w połowie już pustą butelkę czerwonego wina i upiła z niej kilka łyków. Nie chciała się upijać, ale alkohol powodował, że była bardziej rozluźniona i nie czuła się taka samotna. Rosalie zaproponowała jej wprawdzie, że zostanie na noc, ale Ven nie chciała jej nadmiernie wykorzystywać. W ostatnich tygodniach i tak poświęcała jej bardzo dużo czasu i była praktycznie na każde jej zawołanie. A Rose miała przecież swoje życie i swój związek, o który powinna dbać. I tak uważała, że ma u Jasona ogromny dług wdzięczności za to, że tak cierpliwie znosił to, że jego dziewczyna nie miała dla niego ostatnio zbyt wiele czasu. W końcu nie każdy facet byłby tak wyrozumiały. Poza tym Venise zrozumiała, że z pewnymi sprawami musi poradzić sobie sama. Bo mimo szczerych chęci nikt nie jest w stanie zrobić tego za nią. Przede wszystkim musiała przyzwyczaić się do samotnych wieczorów, które teraz miały być jej codziennością. Oczywiście wiadomo, że do tej pory również bywały wieczory, które spędzała w pojedynkę. A zdarzało się to głównie wtedy, gdy bliźniaków nachodziła wena twórcza i do późnych godzin nocnych siedzieli w studio, tworząc nowe piosenki. Ale wtedy zawsze miała świadomość, że ma na kogo czekać, a rano nie obudzi się w łóżku sama. Teraz miało być inaczej.
            Gdy butelka była już pusta, blondynka podniosła się z podłogi i wyrzuciła ją do kosza. Następnie poszła do łazienki i wzięła szybką kąpiel. Później dokładnie wytarła ciało ręcznikiem, włożyła piżamę i przeszła do sypialni. W pomieszczeniu czekał na nią jedynie na szybko napompowany materac. Dziewczyna westchnęła cicho i ułożyła się pod kołdrą, zamykając oczy. Próbowała oczyścić głowę ze zbędnych myśli i wspomnień, które co noc powodowały jej problemy ze snem. Bo to noc jest najlepszą porą na przemyślenia. To ciemność prowizorycznie sprawia, że jesteśmy niewidzialni i możemy obnażać się ze swoich problemów i słabości. Możemy przestać udawać, że jesteśmy silni i niewzruszeni, i zwyczajnie okazać swoją kruchość. Noc to także idealny czas by obiektywnie spojrzeć na swoje życie. I dokładnie się nad nim zastanowić.
Tym razem jednak Venise była tak zmęczona, zarówno psychicznie jak i fizycznie, że po kilku minutach zasnęła.

~*~

            Ostatnie dni nie były dla Toma idealne, ale były coraz łatwiejsze i spokojniejsze, choć jego kontakty z Venise nadal pozostawiały wiele do życzenia. Praktycznie codziennie widywał się z nią w studio, bo mimo, że ich najnowsza płyta była całkowicie skończona i teraz czekali tylko na jej premierę, to nadal mieli trochę pracy związanej z jej promocją i planowaniem trasy koncertowej. Właściwie liczył na to, że dzięki wspólnym zajęciom i dążeniu do tego samego celu, szybko uda im się sprowadzić ich relacje do tych koleżeńskich. Niestety bardzo się mylił. Ven najczęściej zwyczajnie go ignorowała, a odzywała się do niego tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne i oczywiście dotyczyło ich kariery. Od momentu ich pierwszego spotkania po rozstaniu, ani razu nie zaszczyciła go nawet najkrótszym spojrzeniem, choć dałby sobie rękę uciąć, że gdy tylko nie patrzył, czuł na sobie jej wzrok. Przez ich kontakty atmosfera była bardzo napięta, co odczuwała cała ekipa, ale nikt nie miał na tyle odwagi, żeby w jakiś sposób to skomentować. Po prostu wszyscy starali się to tolerować i zaakceptować trudne warunki, w jakich przyszło im pracować. Tom starał się to zmienić. Robił to z myślą o współpracownikach, ale głównie chciał zrobić to dla siebie. W końcu to, że miłość się między nimi skończyła, wcale nie oznaczało, że Venise przestała być mu bliska. Próbował więc nawiązać z nią jakikolwiek kontakt i naprawić ich relacje. Miał nadzieję, że może przy okazji dowie się co u niej. Jednak bezskutecznie. Na bliższe kontakty było chyba po prostu za wcześnie. Tylko od Billa mógł otrzymać informacje o tym, co się u niej dzieje. To brat powiedział mu, że wynajęła mieszkanie, że nadal będzie z nimi pracować i że całkiem nieźle sobie radzi. Ucieszył się z tego, bo dzięki takim informacjom mógł być spokojniejszy i mógł optymistycznie patrzeć w przyszłość.
Dzisiejszy dzień rozpoczął się dla niego wyjątkowo udanie. Wstał wyspany, zdążył nawet zjeść śniadanie, a później, razem z Billem, Georgiem i Gustavem, którzy zatrzymali się u nich na czas swojego pobytu w LA, pojechali do studia na wspólną próbę. Po raz pierwszy ani razu się nie pomylił, co wprawiło go w doskonały humor. Do tej pory, a już zwłaszcza w ciągu ostatnich tygodni, ciągle było coś nie tak. Zaczynał dobrze, ale mała chwila dekoncentracji wystarczyła, by zagrał nie ten dźwięk co powinien. Producenci szaleli, Bill fukał na niego jak rozjuszony byk, a on sam tylko wzruszał ramionami i zaczynał grać od nowa. Tłumaczył wszystkim, a przede wszystkim sobie, że to przecież nowy materiał i ma prawo jeszcze się mylić. W końcu lepiej popełniać błędy teraz niż w trakcie występów. Ale tak naprawdę wiedział, że dopóki nie uporządkuje swojego życia i nie zakończy raz na zawsze etapu związanego z Venise, to nigdy nie osiągnie wewnętrznego spokoju. Dzisiejszy dzień dał mu nadzieję, że ten ciężki okres ma już za sobą.
            Po skończonej próbie wsiedli z Billem do białego Range Rovera i ruszyli do domu. Gustav i Georg musieli zostać dłużej, bo za kilka dni mieli wracać do Niemiec, więc producenci chcieli jak najbardziej wykorzystać ich obecność.
W LA rozpoczynały się godziny szczytu, więc bliźniaków czekała długa przeprawa. Nie zapowiadała się jednak najlepiej. Od początku trasy zapanowało między nimi dziwne napięcie, co nie podobało się Tomowi. Nie miał ochoty psuć sobie humoru, a instynktownie czuł jaki temat chce poruszyć blondyn. Dlatego, gdy tylko Bill otworzył usta, gitarzysta natychmiast mu przerwał.

            - Jeśli chcesz prawić mi kolejne morały, to możesz sobie darować. Znam je już chyba na pamięć.- prychnął, nie zaszczycając brata spojrzeniem.
            - Wcale nie chcę cię umoralniać. W końcu nic nie wiem o związkach i znam je tylko w teorii, więc nie mam prawa zabierać głosu w sprawie, o której nie mam bladego pojęcia.- ton głosu Billa był oschły i sarkastyczny.

            Tom zagryzł wargę i westchnął cicho. Jakiś tydzień temu, podczas kolejnego wykładu Billa na temat uczuć, związku i tego, co powinien zrobić, nie wytrzymał. Po prostu nie wytrzymał… Puściły mu nerwy i właśnie wtedy wykrzyczał bratu, że nie ma prawa wtrącać się w jego życie i wypowiadać na tematy, o których nie ma pojęcia. Wiedział, że to go zaboli. Jako jego bliźniak i najlepszy przyjaciel zdawał sobie sprawę jak bardzo Bill cierpi z powodu samotności i braku bliskości drugiej osoby. Jak bardzo zależy mu na znalezieniu drugiej połówki. Doskonale wiedział, że gdyby tylko wokalista znalazł odpowiednią osobę, byłby idealnym partnerem. Czułym, opiekuńczym, potrafiącym wysłuchać i rozpieszczać. Dlatego tym bardziej powinien ugryźć się w język i zakończyć ten temat w inny sposób. Ale niestety dał się ponieść emocjom. A gdy zrozumiał jak bardzo zranił Billa, było już za późno, żeby to odkręcić. Oczywiście od razu go przepraszał, tłumaczył, że wcale nie chciał tego powiedzieć. I chociaż wokalista przyjął przeprosiny, to mimo wszystko na kilka dni ich stosunki się ochłodziły. Od tamtej pory nie poruszali tematu Toma i Venise. Tak dla bezpieczeństwa. Dlatego gitarzysta tym bardziej nie miał ochoty wracać do sprawy, która była tak drażliwa i w ostatnim czasie doprowadzała między nimi do nieporozumień. Ponadto miał naprawdę dobry dzień, a wiedział, że rozmowa na temat jego niedawno zakończonego związku może szybko mu go popsuć. Tom po raz kolejny wziął głęboki wdech i zatrzymał się na czerwonym świetle, mając okazję przepraszająco spojrzeć na brata.

            - Dobrze wiesz, że nie chciałem wtedy tego powiedzieć. I będę przepraszał cię za to tyle razy, ile tylko będzie trzeba. Bylebyś w końcu mi wybaczył.- odezwał się niepewnie.
            - Nie mam do ciebie żalu. Naprawdę.-westchnął Bill.- W sumie sam sobie na to zasłużyłem, bo powinienem domyślić się, że codzienne wysłuchiwanie moich wywodów nie należy do najprzyjemniejszych czynności.
            - To nieprawda, nie zasłużyłeś na to.- odpowiedział Tom i ruszył w dalszą drogę.- Dobrze wiem, że chcesz pomóc, doradzić i bardzo to cenię. Ale nie chcę się więcej kłócić.
            - Ja też nie.- stwierdził blondyn. Powiedział to bardzo stanowczo, bo jednego w życiu mógł być pewny: nie chciał poróżnić się z bratem.- Dlatego chcę ci powiedzieć, że nie będę cię więcej namawiał, żebyś wrócił do Ven.- kontynuował.- W końcu to twoje życie i masz prawo z nim robić to co chcesz. Moje zdanie już i tak znasz. I ono się nie zmieni. A jeśli będziesz potrzebował rady lub po prostu pogadać to wal. Wiesz, że zawsze służę pomocą.
            - Wiem. I dziękuję.- odrzekł Tom i szeroko uśmiechnął się do brata, który to odwzajemnił.

            Cieszył się, że w końcu wszystko sobie wyjaśnili. I że Bill wreszcie zrozumiał, że jego decyzja jest ostateczna i się nie zmieni. Owszem, z początku naszły go wątpliwości czy postąpił słusznie. Godzinami zastanawiał się czy jego wybór nie był zbyt pochopny. W końcu przekreślenie dwóch lat dotychczasowego życia dawało do myślenia. Ale zawsze dochodził do tego samego wniosku – skoro pragnął i potrzebował wolności, skoro tęsknił za niezależnością i brakiem zobowiązań, to nie mógł postąpić w inny sposób. Inaczej oszukiwałby wszystkich wokół, a przede wszystkim siebie, że jego życie mu odpowiada, że wszystko jest w porządku i niczego mu nie brakuje. Teraz, choć także jest w związku, to wszystko wygląda zupełnie inaczej. Ma swoją upragnioną swobodę, może robić co chce i nikomu nie musi się z tego tłumaczyć. I z każdym kolejnym dniem coraz bardziej zaczynał to sobie cenić.
            Gdy dojechali pod dom, wysiedli z samochodu, ale tylko Bill ruszył w stronę drzwi. Odwrócił się do brata, posyłając mu pytające spojrzenie.

            - Muszę wykonać jeden telefon. Zaraz przyjdę.- wytłumaczył Tom.

            Bill tylko kiwnął twierdząco głową i wszedł do posesji, zamykając za sobą drzwi. Gitarzysta od razu wyciągnął telefon i wybrał dobrze mu już znany numer. Plecami oparł się o auto, a po kilku sygnałach, w komórce, odezwał się znajomy głos.

            - Cześć mała. Stęskniłem się.- powiedział uwodzicielsko, a na jego ustach pojawił się łobuzerski uśmiech.- … To dobrze. Wpadniesz wieczorem? … W takim razie będę czekał.

            Po chwili rozmowy rozłączył się i schował telefon do kieszeni. Ruszył w stronę domu, a uśmiech nie schodził mu z twarzy na myśl o zaplanowanym wieczorze.

~*~

            Blondynce z bezsilności opadły ręce i po raz kolejny sięgnęła po instrukcję montażu leżącą na podłodze, dokładnie przyglądając się obrazkom ilustrującym, podobno banalne, złożenie komody, którą niedawno kupiła. Miała już dość życia „na walizkach” i spania na materacu, z którego co noc uchodziło powietrze, dlatego, choć Jost nie był tym zachwycony, wzięła dzień wolny i od samego rana próbowała poskręcać kupione przez siebie łóżko, szafy i różnego rodzaju szafki. Wokół niej leżały porozrzucane narzędzia, deski i śrubki, które jej zdaniem nie pasowały do żadnego z elementów. Po kilku nieudanych próbach przykręcenia deski do deski, z powodu nieutrzymania idealnego kąta prostego, postanowiła się poddać. Brakowało jej rąk do pracy i wiedziała, że potrzebuje pomocy. Niestety Rose i Jason byli cały dzień w pracy i mogli jej pomóc dopiero późnym popołudniem. A we trójkę i tak nie poradzą sobie z wszystkimi pracami tak szybko, jakby sobie tego życzyła. Wzięła więc do ręki swój telefon i wybrała numer do przyjaciela.

            - Słucham?- po kilku sygnałach usłyszała jego radosny głos.
            - Bill, musisz mi pomóc.
            - Co się dzieje?- po jego głosie można było poznać, że jest zaniepokojony.
            - Jesteś facetem, prawda?
            - Co to za pytanie?- chłopak parsknął śmiechem, prawie się nim dławiąc.- Mam nadzieję, że odpowiedź jest oczywista.- dodał, gdy już doszedł do siebie.
            - W takim razie jesteś mi potrzebny. Potrzebuję męskiej ręki do pomocy przy skręceniu kilku szafeczek.- powiedziała szybko, błagalnym, przymilnym głosem.
- Ja do skręcania szafek? No chyba sobie żartujesz.
- Proooszę. Jesteś moją ostatnią deską ratunku.- wyszeptała, niemal łamiącym się głosem. Oczywiście to była taka mała gra z jej strony. Brak poskładanych mebli nie doprowadzał jej do łez, ale wiedziała, że na Kaulitza po prostu to zadziała. Był typem człowieka, który nie potrafił pozostawić najbliższych samych z ich problemami.
- Kiedy?- spytał zrezygnowany. Jej taktyka przyniosła oczekiwany efekt.
- Teraz?- odpowiedziała niepewnie, zaciskając przy tym powieki i zęby. Zawsze tak robiła, gdy bała się czyjejś reakcji, albo wiedziała, że jej odpowiedź nie przypadnie rozmówcy do gustu. Nauczyła się tego już w dzieciństwie. Tyle, że wtedy jeszcze wierzyła, że dzięki temu jest mniej widzialna.

            Po drugiej stronie słuchawki zapanowała głucha cisza. Udało jej się poznać Billa na tyle dobrze, że wiedziała, że nie należy on do osób rwących się do pracy, a jakiekolwiek obowiązki domowe są znienawidzonymi przez niego zajęciami. Dodatkowo ma do nich dwie lewe ręce. Ponadto oczekiwanie od niego czegoś „na już” groziło śmiercią. Dosłownie. Bo nie lubił być ponaglany i stawiany przed faktem dokonanym. Zawsze chciał mieć nad wszystkim kontrolę i możliwość postawienia na swoim. Jednak tym razem dziewczyna nie miała wyjścia i musiała zaryzykować. Była zdesperowana i bezsilna, a nie chciała, by kilka desek ją pokonało i popsuło jej determinację. Uchyliła więc jedną powiekę i rozluźniła zaciśnięte zęby.

            - Możesz zabrać Georga i Gustava i przyjechać z nimi. Może też będą chcieli być super bohaterami i pomóc kobiecie w potrzebie.- zaśmiała się cicho mając nadzieję, że jakoś uda jej się rozluźnić atmosferę.- W końcu co cztery głowy to nie jedna.
            - Dobra, przekonałaś mnie.- usłyszała po chwili, więc w geście triumfu zacisnęła dłoń w pięść.- Chłopaki są jeszcze w studiu, ale zaraz zadzwonię do nich i postaram się ich pogonić.- dodał i cmoknął jej w słuchawkę, kończąc rozmowę.

            Blondynka odłożyła telefon i z radości rzuciła się na zafoliowaną jeszcze sofę. Natychmiast tego pożałowała, bo śliskie tworzywo momentalnie przykleiło się do jej ciała. Rozzłoszczona podniosła się z kanapy i zerwała z niej całą folię. Czarna rogówka idealnie prezentowała się na tle jasnych paneli. Ale wciąż jej czegoś brakowało. Ven minęła sofę i podeszła do kartonu, w którym zapakowane leżały czarne, białe i czerwone poduszki. Ułożyła je naprzemiennie na czarnym materiale i z radością klasnęła w dłonie.
No, teraz wygląda znacznie lepiej” pomyślała i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Reszta wnętrza nie wyglądała już tak idealnie. Panował w nim istny armagedon. Dlatego doszła do wniosku, że musi troszkę tu ogarnąć zanim zacznie przyjmować gości. Na początku zabrała się za ustawienie stołu w odpowiednim miejscu. Wymyśliła, że postawi go w przejściu między kuchnią a salonem. Pasował tam idealnie. A gdy już poradziła sobie z jego ustawieniem, z kuchni przyniosła ścierkę i przetarła nią biały blat, a na koniec ustawiła przy nim czerwone krzesła. Zrobiła kilka kroków w tył i podziwiała efekt. Stół idealnie komponował się z białymi, kuchennymi meblami, a czerwone krzesła perfekcyjnie ożywiały wnętrze.
Z podłogi podniosła niedbale rzuconą folię i zapakowała ją do wielkiego worka na śmieci. Wszystkie śrubki i deski poukładała na odpowiednich gromadkach, żeby nic się nie zgubiło. Z szafy wyciągnęła deskę do prasowania i żelazko, żeby przygotować firanki i zasłonki do ich zawieszenia. Bardzo dużo czasu zajęło jej doprowadzenie ich do odpowiedniego stanu, bo w torbie, w której znajdowały się od dnia ich zakupu, strasznie się pogniotły. Gdy wreszcie jednak udało jej się idealnie je wyprasować, zabrała się za ich wieszanie. Nie rozumiała, dlaczego coraz więcej ludzi rezygnuje z tego elementu wystroju. Weszła dziwna moda pozostawiania pustych okien. Jej zdaniem firanki dodawały mieszkaniu ciepła i rodzinnej atmosfery. Bez nich czuła się skrępowana i miała wrażenie, że wszyscy widzą co robi. A w swoim mieszkaniu chciała czuć się swobodnie.
Gdy ostatnia żabka została zapięta na materiale zasłonki, po wnętrzu rozniósł się dźwięk dzwonka. Venise zeszła z krzesła, szybko odstawiła je na miejsce i podeszła do drzwi, otwierając je szeroko.

- Jesteśmy!- krzyknął Bill i cała trójka weszła do środka, a mijając Ven, każdy z chłopaków przywitał ją szybkim buziakiem w policzek. Dziewczyna zauważyła, że przynieśli ze sobą torby pełne zakupów, więc rzuciła w stronę przyjaciół pytające spojrzenie.
- Nie możesz mieszkać w tym mieszkaniu, nie robiąc porządnej parapetówki, więc…- zaczął Gustav, ale Georg szybko wszedł mu w słowo.
- Więc kupiliśmy co trzeba i możemy się bawić!- krzyknął entuzjastycznie, kładąc torby na kuchennym blacie.- Ale najpierw obowiązki! Od czego mamy zacząć?- Venise tylko się zaśmiała i wskazała chłopakom elementy potrzebne do złożenia wszystkich mebli. Georg chwycił w ręce instrukcje i mianował się szefem ekipy remontowej.- Kochana, idź do kuchni i przygotuj nam coś dobrego na wieczór.- zaproponował Geo, biorąc się do pracy.- I o nic się nie martw. My się tu wszystkim zajmiemy.
- Wszystko mamy pod kontrolą.- dodał Gus, biorąc do ręki pierwsze fragmenty czegoś, co w przyszłości miało być komodą.

Bill tylko wzruszył ramionami i nie bardzo orientując się w sytuacji, dołączył do przyjaciół.
Blondynka posłusznie oddaliła się do kuchni, nie chcąc chłopakom przeszkadzać. Nie była do końca pewna, co wyniknie z ich pracy, ale tak czy inaczej efekt będzie na pewno lepszy, niż miałaby robić to sama.
Zajrzała do reklamówek przyniesionych przez gości i cicho się zaśmiała. W większości znajdował się alkohol, głównie wódka, ale także uwielbiana przez chłopaków cola, Red Bulle i chipsy. Na szczęście kupili też trochę bardziej wartościowych produktów, więc od razu zabrała się za przyrządzanie przystawek, nadających się na imprezę.
(…)
Był już wieczór, a wszystkie przekąski były właściwie gotowe. Razem z Rosalie, która dołączyła do nich z Jasonem, przygotowanie wszystkiego zajęło o wiele mniej czasu. Venise miała także wrażenie, że odkąd Jas przyszedł chłopakom z pomocą, praca poszła jak burza. Z ust przyjaciół coraz rzadziej słyszała siarczyste „no kurwa!”, „ała!”, albo „to nie tak!”.  Gdy z ciekawości wyglądała zza ściany, żeby zerknąć jak im idzie, była pod wrażeniem. Chłopaki wyglądali na bardzo skupionych i całkowicie pochłoniętych pracą.
W momencie, w którym Ven postawiła na stole ostatni talerz Bill krzyknął:

- Gotowe!
- Wreszcie skończone!
- Ale jesteśmy genialni!
- Co cztery głowy to nie jedna!- dodała reszta, przekrzykując jeden drugiego.
- Dziękuję chłopaki, jesteście niezastąpieni.- odpowiedziała Ven, podziwiając efekty ich pracy. Wszystko było idealnie poskręcane i gotowe do użytku.- Gdyby nie wy, pewnie nigdy bym sobie z tym nie poradziła.
- Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć.- powiedział Bill, a reszta to potwierdziła. Objął przyjaciółkę ramieniem, a ona położyła głowę na jego ramieniu. Cieszyła się, że ma ich wszystkich. Że ją wspierają i dają mnóstwo energii i siły, choć tak naprawdę nie robią nic nadzwyczajnego. Po prostu są, a to w przyjaźni jest najważniejsze.
- To teraz możemy wznieść pierwszy toast.- Rose podniosła jeden z kieliszków, które Jason dopiero co napełnił, a reszta zrobiła to samo.- Za ciebie Ven. Za twoje nowe mieszkanie, za nowe życie, za lepsze jutro.

„Już jest lepsze” Venise dopowiedziała w myślach i wypiła zawartość kieliszka.

Życie nie polega na czekaniu, aż wszystkie burze przeminą.
Chodzi o to, żeby nauczyć się tańczyć w deszczu.